Potrzebujemy ciszy.
Potrzebujemy samotnych myśli, odbijających się od ścian naszej duszy.
Potrzebujemy ciszy, żeby móc zatopić się w swoich marzeniach, w swoich wadach,
zaletach. Potrzebujemy ciszy, żeby zatopić się w swoich pragnieniach.
Potrzebujemy jej, żeby zrobić rachunek sumienia. Potrzebujemy, żeby
kontemplować swoją osobę, zrobić sobie przyjaciela z samotności. Potrzebujemy.
Gorzej, gdy cisza
zaczyna nam przeszkadzać. Gdy cisza zamienia się w nerwowe i niemiarowe tykanie
zegara. Gdy minuty utkwione w ciszy zaczynają nienaturalnie przyspieszać lub
spowalniać. Gdy zaczynają ciążyć niczym grzech. A w pewnym momencie cisza
zaczyna przeszkadzać.
Mi teraz przeszkadza. Przeszkadza za każdym razem, gdy ktoś biegnie po
schodach. Zawsze mam wtedy nadzieję, że usłyszę ciche przekręcanie klucza w
zamku. Widzę wtedy Ciebie, takiego jakiego kocham najbardziej. Z zawadiackim
uśmiechem, kilkudniowym zarostem, wesołymi iskierkami w oczach. I wiem, że
kazałabym Ci się po raz kolejny wynosić ze swojego życia. Wiem, że po raz kolejny udawałabym, że nic mnie nie
obchodzisz. Wiem. Ale przynajmniej byłabym pewna, że o nas jeszcze pamiętasz,
że interesuje Cię jeszcze to, co się z nami dzieje. To głupie. Wręcz
irracjonalne z mojej strony, biorąc pod uwagę to, ile kartek z kalendarza
wyrwałam od Twojej ostatniej wizyty.
Oswajam się
coraz mocniej z tą samotnością. Oswajam się z myślą, że mimo wszystko na Twoją
pomoc liczyć nie mogę. Dlatego cieszę się, że moje dziecko będzie miało aż tyle
wspaniałych wujków i ciotek. Wiśnia pomalował ściany w pokoju maleństwa. Męczy
się teraz ze złożeniem ślicznego białego łóżeczka, a jego Justyna pomaga mi
układać dziecięce śpioszki w komodzie. Najbardziej bolesne jest to, że
powinniśmy to robić wspólnie, ja i Ty, a nie nasi przyjaciele. To Ty powinieneś
teraz siarczyście przeklinać uderzając się młotkiem w palec, to Ty powinieneś
żartować, że maleństwo będzie najbardziej na świecie rozpieszczonym szkrabem.
Ty, nie Wiśnia. I chyba to najbardziej mnie boli. Mimo tego wszystkiego, miałam
nadzieję, że jednak nie odpuścisz.
- Ewa, a gdzie
zamierzasz spędzić święta?- pyta Justyna.
- W sumie to
jeszcze nie wiem. Chyba do rodziców pojadę. Chociaż szczerze, poważnie się nad
tym zastanawiam. Dalekie podróże nie są wskazane w moim stanie. Zresztą oni
jeszcze nie wiedzą, że nie jestem… No, że rozstałam się z Anto. Nie wiem jak
zareagują na fakt, że ich najmłodsza córeczka zostanie panną z dzieckiem.
- To może
przyjdziesz do nas? W sumie Łukasz nie dostał zbyt wiele wolnego, więc nie
wracamy do domu. Przyjdzie do nas jeszcze kilka osób.
- Sama nie wiem…
W gruncie rzeczy wole spędzić te dni z wami niż sama, ale… Czy Anto też będzie?
- Nie, on leci
na dwa dni do Francji, do rodziców.
- Przyjdę.
Uśmiecham się delikatnie.
Niby powinnam odetchnąć z ulgą, jednak poczułam się zawiedziona. Przez chwilę
miałam nadzieję, że będę mogła zatopić się w Twoim spojrzeniu. Nawet przemknęło
mi przez myśl, ze przez chwilę mogłabym udawać, że nic się u nas nie zmieniło,
że nadal jesteśmy razem szczęśliwi. Potem znów wróciłabym do pustego
mieszkania, założyłabym ciepłe kapcie na stopy i włączyłabym telewizor, żeby
nadaremno próbować zagłuszyć ciszę. Później napiłabym się kakao, położyła w
łóżku po swojej stronie i tempo wpatrywała się w tą pustą połówkę, która
niegdyś należała do Ciebie. Tak, Anto. Mimo, ze nie ma Cię tu od kilku
miesięcy, nasze łóżko nadal dzielę na moją i Twoją połówkę. Totalnie bez sensu.
Moi goście
wychodzą, więc biorę spokojną kąpiel, wypijam kubek kakao i próbuję bezskutecznie
zagłuszyć ciszę. Zasypiam zmęczona dzisiejszym dniem, rozmyślaniami,
wspomnieniami. Zmęczona emocjami. Zmęczona brakiem ciebie. I tą ciszą, która
przeraźliwie dudni w uszach.
Rano wstaję
tęskniąc za smakiem przypalonej jajecznicy, którą zapewne byś mi podał. Biorę
jedynie szybki prysznic, jem lekkie śniadanie i ubieram się w pośpiechu. Zdaję
sobie sprawę, że płaszcz robi się stanowczo przyciasny i zapewne będę musiała
naruszyć moje i tak zbyt szybko topniejące oszczędności, żeby zakupić nowy. Powoli
zmierzam ku przychodni napawając się promieniami grudniowego słońca. Wchodzę w końcu do budynku i zajmuję miejsce w
kolejce. Cierpliwie czekam na wizytę przeglądając broszurki zachwalające
działanie nowego preparatu i jego nieoceniony wpływ na rozwój płodu. W końcu
pielęgniarka wywołuje mnie do gabinetu. Ostrożnie podnoszę się z krzesła i
jakie jest moje zdziwienie gdy wbiegasz na korytarz z rozczochraną przez wiatr
czupryną i przewieszoną przez ramię torbą treningową. Stajesz przede mną i
delikatnie całujesz mnie w czoło.
- Przepraszam,
że tak późno. Myślałem, że już nie zdążę – szepczesz spokojnie, po czym bez
pytania ładujesz swój, bądź co bądź, nadal seksowny tyłek za drzwi gabinetu.
Bez słów wchodzę
za Tobą ze sztucznym uśmiechem. Zdążyłeś już przywitać się po angielsku
przywitać z lekarzem. On śmieje się, ze to miłe widzieć takie zaangażowanie u
ojca. Myślałby kto. Gdyby tylko znał choć ułamek prawdy. Doktor Samiuk wypytuje
mnie o samopoczucie, częstotliwość łykania witamin, po czym każe ułożyć się na
kozetce w celu wykonania USG. Posłusznie układam się wygodnie, lekarz ustawia
monitor w moją stronę i zaprasza Ciebie do wspólnego podziwiania naszej
kruszyny. Po chwili przymykam powieki czując chłód żelu i delikatnie przesuwanie
się głowicy ultrasonografu po moim brzuchu. Lekarz po kolei opowiada nam ze
szczegółami o częściach ciała maleństwa.
- Panie
doktorze, a czy wiadomo już jakiej… no, jakiej płci będzie nasze dziecko? –
sama czuję się zszokowana Twoim pytaniem, bo i niby od kiedy Cię to obchodzi.
- Tak, myślę, że
już mogę państwu powiedzieć. Pytanie tylko czy mama też chce wiedzieć.
- W sumie… -
zaczynam się zastanawiać. I kiedy widzę Twoje błagalne spojrzenie skierowane w
moją stronę, mam ochotę na złość Tobie odmówić, jednak ciekawość staje się silniejsza.
– W sumie, chyba chcę.
Delikatnie
zaciskasz swoją dłoń na mojej, jakbyś chciał wspólnie przeżyć tą chwile. Tak
bardzo mi tego brakowało, ale w świetle tych wszystkich przeżyć staje się to
wręcz niedorzeczne.
- W prawdzie
jest dosyć wcześnie, jednak niemal z całą pewnością mogę stwierdzić, ze to
dziewczynka.
Spoglądam w
Twoim kierunku i widzę na Twojej twarzy szaleńczy uśmiech i obok niego dwie
pojedyncze łzy. Cholera, Ty płaczesz i nie powiem, ale trochę to łamie tą
lodową barierę, która się wokół mnie wytworzyła. Tego się po Tobie nie
spodziewałam. Dziękujemy lekarzowi za wizytę, odbieramy receptę. Wychodzimy, a
na Twojej twarzy widnieje głupkowaty uśmiech. I kto by kilka miesięcy temu w to
uwierzył?
- Po pierwsze,
kto ci powiedział, że dzisiaj tu będę. Po drugie, co się tak głupkowato
śmiejesz.
- Powiedział mi
dobry duszek. A cieszę się, bo będziemy mieli śliczną córeczkę.
- Nie szczerz
się za długo. I powiedz Wiśni, że ma przewalone.
- Skąd
wiedziałaś, ze to on?
- Bo tylko on
mógł ci wypaplać. Anto, ale to nie może tak wyglądać. Nie możesz sobie pojawiać
się z nikąd i udawać dobrego tatusia. Kiedy mała pojawi się na świecie,
chciałabym zaoszczędzić jej sporadycznych spotkań z tobą i miesięcy oczekiwania
na ciebie. Może po prostu lepiej będzie jeśli znikniesz. Nie chce, żebyś czuł się
do czegokolwiek przymuszony. Nie chcę, żebyś czuł się do czegokolwiek
zobowiązany. To ja podjęłam decyzję, ze urodzę i jestem gotowa ponieść tego
wszelkie tego konsekwencje. Łącznie z całkowicie samotnym macierzyństwem.
- Ewa, ale ja
chcę być przy was. Chcę ci pomagać. Ja sobie to wszystko przemyślałem. Pozwól
mi być blisko.
- Zastanowię
się, Anto.
Na dobry
początek pozwalam Ci się odprowadzić do domu. Czuję się jak za starych, dobrych
czasów. Jednak nie wiem, czy na pewno mogę Ci znów zaufać… Nawet jeśli bardzo
tego pragnę.
________________________________________________________
Witam Was Kochane :***
Dziękuję Wam, że nadal tu jesteście, mimo, że ja jestem zarówno tu, jak i u Was tak rzadko. Niestety, ostatnio wszystko tak cholernie mi się komplikuje... Nie mogę obiecać Wam systematyczności, jednak obiecuję, że w każdej wolnej chwili coś napiszę ;)
Oczywiście dedykacja dla Kiki :*** Dzięki, że jesteś :)
Buziaki :***